Złota odznaka Turystycznej Korony Tatr i akcja ratunkowa na Matterhorn asp. sztab. Tomasza Muskały
Piekarski policjant wciąż zaskakuje. Asp. sztab. Tomasz Muskała, pomimo że na co dzień służy w piekarskiej jednostce, a w czasie wolnym wspiera ochotniczą straż pożarną, w dalszym ciągu znajduje czas na realizację wyznaczonych celów. Stróż prawa właśnie został uhonorowany złotą odznaką Turystycznej Korony Tatr za zdobycie 54 szczytów i 6 wybitnych przełęczy tatrzańskich.
Z tej okazji warto opisać akcję ratunkową, którą w 2010 roku przeprowadził Tomek wraz z zespołem podczas zejścia z czterotysięcznika Matterhorn w Alpach.
Ciężko powiedzieć skąd jeden człowiek czerpie energię, która pozwala mu nie tylko spełniać się zawodowo, ale także realizować pasje. Tym razem asp. sztab. Tomasz Muskała został pozytywnie zweryfikowany przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, w wyniku czego otrzymał złotą odznakę Turystycznej Korony Tatr. Do osiągnięcia celu potrzebne było zdobycie 54 szczytów i 6 wybitnych przełęczy tatrzańskich.
Będąc w temacie wypraw górskich asp. sztab. Tomasz Muskała tak wspomina udział w "Śląskiej Wyprawie na Matterhorn" w 2010 roku, gdzie wraz z zespołem pomogli zejść z czterotysięcznika dwóm zagubionym turystom z Niemiec:
Latem 2010 roku wziąłem udział w "Śląskiej Wyprawie na Matterhorn" wraz z trójką znajomych. Realizując założone cele wyprawy oraz w ramach tzw. aklimatyzacji weszliśmy
na czterotysięcznik Breithorn, a potem na Petit i Grand Tournalin – trzytysięczniki alpejskie.
Panujące tamtego sierpnia zimowe warunki w Alpach zaskoczyły nie tylko nas. Po wyczerpującej pierwszego dnia wspinaczce na Matterhorn, w zimnie i deszczu, zmęczenie i czynniki zdrowotne nie tylko osłabiły połowę naszego zespołu, lecz sprawiły, że nie osiągnęliśmy sukcesu na tej górze. Zrezygnowaliśmy z ataku szczytowego, który zająłby jeszcze kolejną dobę, a nasze zejście opóźniłoby się o dwa dni. Jednak jak się okazało, nic się nie działo bez przyczyny...
Pobudka, krótki posiłek, pakujemy plecaki (każdy po 20 kilogramów) i w dół.
Co nas czeka dzisiaj: pokonanie stromego terenu od samego schronu Carrela, potem kilka zjazdów za pomocą liny i przejście nieszczęsnego trawersu, następnie labiryntami skalnymi do jednego
z dwóch kominów i dalej skałami w dół. Na szczęście było jeszcze wcześnie rano, więc kiedy słońce zacznie topić lód i uwalniając przymarznięte kamienie i głazy, nim staną się pociskami armatnimi, to my będziemy już daleko. Tak jednak się nie dzieje...
Podczas schodzenia naszą uwagę przykuwają sylwetki schodzącej dwójki turystów. Rozpoznajemy ich, byli wczoraj w schronie i mieli schodzić inną drogą, ale chyba zabłądzili. Postanawiamy poczekać, zanim wejdą w bardziej niebezpieczny teren zejściowy. Podejmujemy rozmowę. To dwaj młodzi Niemcy: Jane i Simon- są zrozpaczeni. Wdrapali się tutaj od szwajcarskiej strony i nie pamiętają drogi zejściowej. Mają pozdzierane wełniane rękawiczki, dżinsowe spodnie, na wierzchu zwykłe kurtki, a jeden z nich na głowie kask rowerowy. Są zdezorientowani, zziębnięci i nie posiadają żadnego sprzętu górskiego. Wyraźnie potrzebują pomocy.
Zaczynamy działać. Wywoływanie Alpejskiego Pogotowia Ratunkowego okazuje się nieskuteczne, a poza nami nikt inny im tutaj nie pomoże. Nasza decyzja jest automatyczna, poddana jedynie wymianie zdań, że bez nas, to się źle dla nich skończy. To, że się tutaj wybrali bez rozeznania terenu i bez przygotowania oczywiście było bezmyślne i nierozsądne, lecz to nie czas na takie rozważania. Więc sami rozpoczynamy organizować akcję ratunkową na wysokości 3.800 metrów. Teraz, na nas spoczywa ciężar odpowiedzialności za czyjeś życie i zdrowie...
Z naszych taśm i repów wspinaczkowych oraz zapasowych karabinków robimy dla nich prowizoryczne uprzęże. Krótki kurs obsługi liny i pokonywania terenu. Uprzedzamy
o niebezpieczeństwach spadających kamieni no i wiążemy ich liną. Nie jest to jednak łatwe. Matterhorn to ogromny, samotny masyw górski w kształcie piramidy. Warunki na nim są specyficzne: zalodzenia, śnieg, kruszyzna i znowu palące słońce jak kilka dni temu na Breithornie. Nasz czwórkowy zespół ratowniczy musi podzielić się zadaniami: torowanie trasy, asekuracja, zabezpieczanie tyłów - to wszystko na zmiany. Zejście zajmuje nam zamiast planowanych pięciu, aż dziesięć godzin. Na dodatek jeden z naszej czwórki wskutek upadku doznaje kontuzji kolana i również wymaga asekuracji. Ostatecznie sprowadzamy tę dwójkę bezpiecznie na dół...
W wyprawie oprócz mnie udział wzięli: Sebastian - przewodnik beskidzki i nauczyciel z Siemianowic Śląskich, Mariusz z Katowic oraz Paweł nauczyciel z Tychów - tym samym będąc świadkami i wielkimi uczestnikami tych zdarzeń. Ta wyprawa i część akcji ratunkowej zostały opisane na łamach "Magazynu Turystyki Górskiej – n.p.m." , który objął patronatem medialnym nasze przedsięwzięcie - nr 11 (116) / listopad 2010.
W 2010 roku miałem 6 lat służby w Policji. Dzisiaj myślę, że o takich momentach nie można zapominać. Nie ulegają one przedawnieniu, a tylko utwierdzają w przekonaniu, jak ważne jest działanie, empatia i etyka. Cytując górskiego pisarza, utwierdzam się w tym samym przekonaniu, że "Nawet jeśli w rzeczywistości niewiele od nas zależy, zachowujmy się tak, jakby wszystko od nas zależało".